I
W każdą sobotę sprzątaliśmy. Najpierw każdy swój pokój, a później pozostałą część mieszkania. Jeśli myślisz, że mieszkanie to tylko to co za drzwiami z numerkiem i wizjerem, to grubo się mylisz.
Razem z mieszkaniem kupiliśmy strych i piwnice – mówiła mama.
I garaż – dodawał ojciec, który w soboty zawsze czytał gazety i palił papierosy. Jednego za drugim.
Mama przygotowywała nam sprzęt i ruszyliśmy na wielkie sprzątanie. Tuż po przekroczeniu drzwi rzucaliśmy kośćmi kto co sprząta. Całe lato wyrzucałam sprzątanie garażu.
A tam…
Czysto jak w szpitalu.
A w garażu… szary Trabant.
Zasiadałam za jego kierownicą i wyobrażałam sobie, że jestem moim ojcem. Mknę Trabantem 60 km na godzinę do fabryki. Wyrabiam dniówkę i wracam. Znowu mknę, ale teraz 70 km na godzinę w stronę do domu. A tam ciepły obiad i trójka ukochanych dzieci, które w sobotę zawsze sprzątają.
II
156 kilometrów. Beton, okopy, zapory drutowe, miny.
Za murem zostawiłam wszystkie wspomnienia.
Pierwsze słowo.
Pierwsze kroki.
Pierwszy szkolny dzwonek.
Pierwsze rowerowe wycieczki.
Pierwszy wyjazd nad morze.
Pierwsze pocałunki.
Pierwsze poważne rozmowy.
Pierwsze porażki.
Pierwsze sukcesy.
Pierwsza ucieczka.
156 kilometrów. Beton, okopy, zapory drutowe, miny.
Za murem zostawiłam wszystkie wspomnienia.
Album ze zdjęciami
Książki z autografami.
Sweter, meble, dywan, czajnik, lodówkę…
i 50 metrów kwadratowych wszystkiego.
Ostatnia ucieczka.
Ostatnie wspomnienie.
III
Zawsze wracają. Zastanawiam się co powoduje że zawsze wracają. Lecą jak eskadra przyjacieli. Skrzydło w skrzydło. Robią swoje i wracają. Ale dlaczego zawsze wracają? Pytałem Pani Gertrudy z kamienicy naprzeciwko. Jej syn kiedyś hodował gołębie.
Na to pytanie córeczko nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Nie znają jej nawet wytrawni hodowcy. Jedni mówią że to instynkt. Inni, że ptasia mądrość. A jeden mówił, że kierują się zapachem. Mój syn mawiał, że one wiedzą gdzie jest ich dom. One zawsze wracają córeczko.
Tak wiem, one zawsze wracają Pani Gertrudo.
Czy my kiedyś wrócimy?
IV
Moja mama nie musi już prać, sprzątać i gotować. Moja mam teraz pierze, sprząta i gotuję. Moja mama nie musi prać brudnych skarpetek. Moja mama pierze brudne skarpetki. Moja mama nie musi sprzątać mieszkania, froterować podłóg i myć okien. Moja mama sprząta mieszkanie, froteruje podłogi i myje okna. Moja mama nie musi już gotować. Moja mama gotuje.
Moja mama nie musi już prać, sprzątać i gotować, dla nich.
Moja mam teraz pierze, sprząta i gotuję, dla nas.
V
Tam zostało moje podwórko. Podwórko, na którym się wychowałam. Ze stalowej karuzeli podziwiałam wiosnę. Wiosnę, która zieleniła rosnące na podwórku krzewy i drzewa. Ze stalowej karuzeli podziwiałam lato. Drzewa robiły przyjemny cień, a zimna, stara, metalowa karuzela tylko trochę się nagrzewała…
Na jesień tata pomalował karuzelę na ciemnozielony błyszczący kolor.
“Zobaczysz będzie jak nowa” – mówił.
“Ta farba kosztowała niemało” – nie przestawał malować.
“Żeby nie pordzewiała za bardzo przez zimę” – powiedział.
Zimy nie pamiętam. Zima została za murem.
VI
Nie wiem po co buduje się takie budowle. Jak czytasz jej opis, definicję to wszystko jest ok. Wszystko pięknie. Spacerujesz wokół niej, turyści robią zdjęcia. Wybierasz się na piknik do pobliskiego parku i cały czas ją widzisz.
Tak, tak. Wiem. Wszystko ma w życiu jakiś sens. I ta brama też ma sens. Jest bramą pokoju. Symbolizuje pokój. Tylko ja się pytam jaki pokój?
Nasze miasto jest podzielone na dwie części. Jesteśmy jak bliźniaki, które w łonie matki rozwijają się nierównomiernie. Jednemu ledwo udaje się przeżyć. A drugi może mieć wszystko na co ma tylko ochotę. Musi się tylko postarać. Powalczyć o swoje.
Jak będę miała 40 lat w internecie przeczytam: Brama jest obecnie zamknięta dla samochodów. Są jednak propozycje by za opłatą wydawać pozwolenia na przejazd np. limuzyn ślubnych.
Wszystko da się kupić.
VII
Był silniejszy. Zawsze dostawałem od niego lanie. Mieszkał na parterze w tej samej kamienicy. Jak wychodziłem do szkoły, to on to zawsze widział. Szedł za mną. Przyspieszyłem kroku. On też. Wiedział, że się boję. Zaczynałem biec. On również. Robił wszystko tak, żebym przed bramą szkoły czuł się jak zaszczuta zwierzyna. Serce waliło mi jak młotem.
W szkole odgrywało się coś na kształt polowania. Ja ukrywający się za szafkami i on. Myśliwy z bandą szczekających mu w rytm psów z 6a i 5c. Najgorzej było na sali wf. Odkryty teren. Trochę myliły jednakowe postacie w białych koszulkach i ciemnych spodenkach.
Cały czas uciekałem. Już nie muszę.
On test tam, a ja tutaj.
VIII
Najpierw była cisza. Długa cisza.
Strzał. Jeden za drugim. Zazwyczaj dwa lub trzy. Rzadko jeden. I cisza. Długa cisza. Zawsze zastanawiałem się kto strzela, kto trzyma w ręce karabin, kto strzela do berlińczyka? No kto? Kto strzela do swojego? Jak ma na imię? Co robi jak wraca do domu? Kto na niego czeka? Czy ktoś czeka?
Po ciszy czasem było słychać nadjeżdżający samochód i wrogie trzaśnięcie metalowych drzwi. Pisk opon i znowu cisza. Czasem krzyki i nawoływania. Po nich cisza. Długa cisza. W tej ciszy zastanawiając się zasypiałem…
XI
W piekarni Pana Jurgena co sobotę kupowałem dwa ciasta drożdżowe. Jedno dla babci, a drugie dla nas. Poprosiłem mamę o trzecie, bo jedno dla nas trojga było zdecydowanie za mało. Niestety nic nie wskórałem, dlatego w niedzielę zawsze składałem wizytę babci. Dwa razy. Raz obowiązkowo, a drugi raz nadobowiązkowo. Za pierwszym i drugim razem zawsze dostawałem gruby kawał ciasta. Najlepszego ciasta drożdżowego we wschodnim Berlinie. Każdej niedzieli wspominam wizyty u babci, której już nie ma. Każdej soboty wspominam wizyty w piekarni Pana Jurgena. A każdego piątku piekę dwa wielkie ciasta drożdżowe. na pamiątkę.
Nie smakują tak samo.